środa, 24 marca 2021

FOTOMODELING PART 10 - ROCKY RABBIT 2016

FOTOMODELING PART 10 - ROCKY RABBIT 2016
    Cześć i czołem! Obiecałam sobie ostatnio, ze będę częściej publikować posty, wiec oto jestem! I choć pierwotnie miał się tu dziś pojawić zupełnie inny post z nowej serii, to nastąpiła mała zmiana planów i będzie dziś post fotomodelingowy. Tym samym zapraszam do czytania i oglądania!
 

 
    Odkąd zaczęłam pozować do zdjęć byłam świadoma tego, że modeling jako taki nie jest dla mnie. Dziewczyny na wybiegach czy w sesjach lookbookowych mają minimum 173cm wzrostu, są szczupłe, mają proporcjonalne ciała i charakterystyczne buzie. Z moim szczupłym ale widocznie umięśnionym ciałem i całymi 167 cm wzrostu nie miałam co do tego złudzeń ale też nigdy nawet nie było to moim marzeniem. Fotomodeling w zupełności mi wystarczał. Jednak w 2016 roku z propozycją współpracy odezwała się do mnie na instagramie managerka pewnej firmy odzieżowej. W związku z nową linią chcieli zaprosić mnie do współpracy przy tworzeniu zdjęć nowej kolekcji ubrań Rocky Rabbit. Ta propozycja zupełnie mnie zaskoczyła ale z radością i nieskrywaną ciekawością ją przyjęłam. 
  
 
    Happy Mum, bo tak nazywa się ta polska marka, to producent i dystrybutor odzieży dla kobiet w ciąży, mam i ich dzieci. Niektóre z sukienek czy bluz ma dzięki ukrytym zamkom opcje karmienia piersią. Co śmieszne, nie zauważyłabym tego, gdyby mi nie powiedzieli :P więc to serio dyskretne udogodnienie ;) Patrząc na to z boku nawet teraz nie wpasowałabym się w ich target ale też nie tym kierowali się przy wyborze modelek. Już w pierwszej wiadomości dowiedziałam się, że złożyli mi propozycje głównie dlatego, że spodobała im się naturalność, uśmiech i ta odrobina luzu. To wszystko chcieli mieć na zdjęciach i tego oczekiwali ode mnie, jako modelki. Sami zaraz ocenicie, czy udało mi się sprostać tym wymaganiom ;)

    Tym sposobem spakowałam się i pojechałam do Olsztyna na swoje pierwsze fotomodelkowe płatne zlecenie! Zdjęcia odbywały się w szkole językowej dla dzieci Playschool w Olsztynie, fotografem był Piotr Ratuszyński - fantastyczny fotograf i świetny facet. Makijażystka zadbała o makeup wszystkich modelek, dziewczyny z Happy Mum wybierały kolejne stylizacje. Oprócz mnie na sesji była jeszcze jedna dziewczyna i co najbardziej istotne...gromadka BARDZO energicznych dzieci
 
 
    Jako totalnie zielona w temacie zdjęć ubrań próbowałam się przygotować, ćwiczyłam pozy (xD) i generalnie próbowałam sobie wyobrazić jak to będzie na tej sesji. Jak się pewnie domyślacie, niewiele to miało wspólnego z rzeczywistością. Oprócz tego, że musisz zaprezentować ubranie to musisz też "wejść w rolę" i ogarniać otoczenie, dzieci itp. A praca z maluchami do najłatwiejszych nie należy. Dzieci, szczególnie te młodsze, szybko się nudzą, dekoncentrują, mają humory i generalnie rozrabiają. Wyobraźcie sobie sytuację, w której fotograf robi zdjęcie jednemu z maluchów a za fotografem wydurniają się matki i ciotki, byle tylko skupić uwagę dziecka i wywołać uśmiech na jego buzi :P Ale mimo całego rozgardiaszu, jaki panował na sesji, bardzo dobrze to wspominam i cieszę się, że mogłam brać w tym udział. W sumie zrobiliśmy dwie sesje w 2016 roku, pierwszą w lipcu a drugą w grudniu. 
 
 
    Wiecie co było dla mnie największym wyzwaniem a jednocześnie stało się pewnego rodzaju nagrodą? Wejście w relację z dziećmi. Na większości ujęć występuję z małą Mileną, która jest uroczą i grzeczną dziewczynką, dzielnie znosiła cały ten sajgon na planie i pięknie pozowała do zdjęć. Jeśli chodzi o dzieci, to lubię pozostawiać im własną przestrzeń. Nie lubię narzucania określonych zachowań czy słów. Bo dziecko, choć małe, swój rozumek ma i powinno mieć możliwość decydowania o sobie. Takie zmuszanie dzieci  powoduje tylko dyskomfort i zakłopotanie a przecież na zdjęciach miał być luz. Dlatego też pozostawiłam Mili tą przestrzeń, by się do mnie przyzwyczaiła i ogromnie mnie cieszyło, jak z czasem się otwierała i była bardziej śmiała. Do tego stopnia, że sama przychodziła się do mnie przytulać, łapała mnie za rękę i wygłupiałyśmy się razem w trakcie zdjęć. Czy to nie kochane? <3
 
 

 

 
    Za każdym razem, gdy patrzę na te zdjęcia towarzyszy mi myśl "Bożenko kochana czemu ja te włosy ścięłam?". Poza tym doszłam do wniosku, że makijaż nie był do końca udany :P Na pierwszej sesji miałam zdecydowanie za ciemny podkład a na drugiej oko było zbyt "mocne". Wieczorowy makijaż niezbyt wpasował się w klimat swobodnej sesji z dziećmi ;) no ale... nie można mieć wszystkiego ;)
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 
 
 
 

 
 
 

 
 
Gdy skończyliśmy zdjęcia z dziećmi, zrobiliśmy zdjęcia typowo produktowe ale to już była szybka akcja ;)  

 











Mam nadzieję, że nie znudziły Was jeszcze moje fotomodelingowe posty? :D



Poprzedni post z serii: FOTOMODELING PART 9 - ANNA ZIĘTEK

sobota, 6 marca 2021

KOSMETYCZNE RECENZJE PART 19 - JOWAE OD TOPESTETIC

KOSMETYCZNE RECENZJE PART 19 - JOWAE OD TOPESTETIC

    Muszę Wam się przyznać, że marzec mnie zaskoczył. Przyszedł szybko i niespodziewanie, niosąc ze sobą powiew wiosny, której od dawna już nie mogę się doczekać. Odczułam moc upływającego czasu i trochę oprzytomniałam. Przez natłok różnych spraw, pracę i treningi czas ucieka mi jak szalony. Nie ma co jednak marudzić, prawda? W końcu do lata jest już coraz bliżej <3


Dziś mam dla Was relację, z mojego pierwszego spotkania z marką JOWAE które dostępne są na stronie znanego już Wam sklepu TOPESTETIC.




    JOWAE to francusko-koreańska marka produkująca fitoaktywne kosmetyki naładowane składnikami aktywnymi pochodzenia roślinnego. Sercem produktów marki Jowae są lumifenole, które pomagają skórze odzyskać równowagę. Wszystkie kosmetyki przechodzą rygorystyczne testy pod okiem dermatologów, by ich skuteczność była na jak najwyższym poziomie, nie rezygnując jednocześnie z naturalnych składników. Biorąc to, co najlepsze z natury marka dba również o środowisko. Opakowania podlegają recyklingowi a wszystkie informacje o kosmetykach są nadrukowane na opakowaniach, by dodatkowe ulotki z nie były potrzebne. Spójna szata graficzna bardzo przypadła mi do gustu, gdyż jest bardzo estetyczna i przyjemna dla oka.


ZŁUSZCZAJĄCY KREM DOTLENIAJĄCY :klik:

    Krem o konsystencji lekkiej pianki nadaje się do każdego typu skóry i należy go stosować dwa razy w tygodniu na wilgotną skórę. Delikatna konsystencja z niewielkimi drobinkami z kukurydzy ma pomóc skórze odzyskać blask, nie powodując podrażnień. Działa delikatnie złuszczająco, usuwa martwy naskórek i pozostałe na skórze zanieczyszczenia. Skóra ma być wygładzona i odświeżona. W składzie znajdziemy Lumifenole, które dzięki wysokiej zawartości przeciwutleniaczy, garbników, flawonoidów i polifenoli, pomagają skórze odzyskać równowagę i chronią ją przed negatywnym wpływem czynników zewnętrznych. Kaolin (glinka biała) oczyszcza, ujędrnia a także wchłania nadmiar sebum, gliceryna nawilża i pomaga składnikom aktywnym wnikać w głąb skóry. Na koniec znajdziemy tu także ekstrakt z korzenia peonii oraz kwas cytrynowy, który pomaga rozjaśniać przebarwienia i spłycać lekkie zmarszczki.



    Już niewielka ilość kosmetyku wystarczy, by dokładnie oczyścić skórę twarzy oraz szyi, a jego delikatny zapach bardzo umila pielęgnację. Choć spodziewałam się znacznie większej ilości drobinek, to jednak zaskoczyło mnie ogólne działanie kremu. Wystarczyło jedno użycie, by skóra była przyjemnie wygładzona i odświeżona. Delikatne drobinki skutecznie radzą sobie z wszelkimi suchymi skórkami, dobrze oczyszczają twarz i dzięki temu jest ona przygotowana na kolejny etap pielęgnacji. Krem nie podrażnia skóry, ma przyjemną konsystencję i łatwo się zmywa. Wygodne opakowanie stojące "na głowie" pozwala na wydobycie odpowiedniej ilości kosmetyku.
    Prawdę mówiąc zaskoczył mnie brak uczucia ściągnięcia zaraz po zmyciu kosmetyku, bo tak zazwyczaj moja skóra reaguje na wszelkiego rodzaju peelingi czy kosmetyki złuszczające. Wydaje mi się, że jest to zasługa gliceryny, która zapobiega utracie wody i "wprowadza" składniki aktywne w głąb skóry. Również przez tą glicerynę nieco obawiałam się zapychania skóry, ale ku mojemu zaskoczeniu nic takiego się nie wydarzyło. Bardzo polubiłam ten krem, świetnie się u mnie sprawdził.


NAWILŻAJĄCA HYDRO-MASKA :klik:

    Lekka maska o konsystencji gęstego żelu przeznaczona jest dla wszystkich typów skóry. Dzięki swojej formule przynosi natychmiastowe ukojenie zmęczonej skórze, nawadnia ją i przywraca równowagę. Maskę poleca się stosować dwa razy w tygodniu na oczyszczoną skórę na 10 minut, po czym wmasować lub zetrzeć wacikiem. Dzięki zawartości Lumifenoli ma działanie silnie antyoksydacyjne, woda z kwiatów wiśni silnie intensywnie nawilża. Wyciąg z nasion lnu, bogaty w szereg cudownych składników aktywnych, takich jak na przykład witaminy A, E i F, fitosterole, fitoestrogeny. kwasy linolowy i oleinowy, zmiękcza skórę, chroni przed jej wysuszeniem a także łagodzi podrażnienia i stany zapalne. Olej sojowy posiada właściwości zmiękczające, nawilżające i odbudowujące skórę. W składzie znajdziemy również glicerynę.



    Konsystencja hydro-maski bardzo mnie zaskoczyła. Na plus ;) Kosmetyk świetnie rozprowadza się na skórze, nie ocieka, nie zastyga na twarzy na skorupę a zapach jest bardzo przyjemny. Maska nie powoduje nieprzyjemnych odczuć, pieczenia czy swędzenia. Po nałożeniu na twarz maska staje się całkowicie bezbarwna i praktycznie niewidoczna. Moja skóra świetnie reaguje na tą maskę, i już po pierwszym tygodniu stosowania widziałam różnicę. Twarz jest widocznie wygładzona, skóra nawilżona i odżywiona. Pojawia się na niej mniej niespodzianek, skóra jest wypełniona i generalnie wygląda znacznie lepiej. Jedynym minusem, który dostrzegłam po użyciu tej maski jest sposób, w jaki ona zastyga. Po 10 minutach od nałożenia maski, jak przykazał producent, poszłam wmasować resztki maski w skórę. Buzia wchłonęła niemal cały kosmetyk i stała się lekko świecąca  (ale nie tłusta) i śliska, nie wiem dokładnie jak to określić. Nie było nic do wmasowania czy wytarcia wacikiem. Ja nie lubię tak zastygających kosmetyków, dziwnie to czuję pod palcami i jest to dla mnie pewien dyskomfort. Co nie umniejsza działaniu maski. Jest to jeden mały minusik. Oczywiście to, co mi przeszkadza nie musi przeszkadzać innym osobom, ale jak recenzować, to rzetelnie ;) 
    Ale! Jak to ja, znalazłam wyjście z całej tej sytuacji. Skoro maska po wchłonięciu i wklepaniu i tak zostaje na skórze, postanowiłam wypróbować ją jako maskę całonocną i nałożyłam ją te kilkanaście minut przed snem. No i to był strzał w 10! Rano obudziłam się bez dziwnego uczucia na skórze, a buzia była promienna i wypoczęta ;) 


    No i to by było na tyle, jeśli chodzi o moje pierwsze spotkanie z marką JOWAE. W ogólnym rozrachunku jestem bardzo usatysfakcjonowana i planuję zapoznać się bliżej z innymi kosmetykami tej marki, której całą ofertę znaleźć można na stronie sklepu TOPESTETIC. Dzięki dodanym do zamówienia próbkom mogłam już co nieco wypróbować :)


 To, że większość z Was zna już sklep TOPESTETIC, to jasne, ale czy poznaliście już kosmetyki marki JOWAE? Jestem ciekawa waszych opinii :)

Copyright © in progress , Blogger